Kto zastąpi Borisa Johnsona? Może Boris Johnson

Reklama

czw., 07/21/2022 - 11:11 -- MagdalenaL

Źródło: TAYFUN SALCI/ZUMA PRESS

Z wprawą i starannością plutonu egzekucyjnego, brytyjscy konserwatywni członkowie parlamentu przerzedzają szeregi pretendentów do zastąpienia premiera Borisa Johnsona. W zeszłym tygodniu w dwóch turach głosowania zmniejszyli liczbę kandydatów z ośmiu do pięciu. Do końca tego tygodnia pozostanie dwóch. Finaliści staną następnie przed członkami partii, którzy na początku września wybiorą nowego lidera. Jednym z finalistów będzie prawie na pewno Rishi Sunak, były minister finansów pana Johnsona. Drugim będzie prawdopodobnie minister handlu Penny Mordaunt lub być może minister spraw zagranicznych Liz Truss lub była minister ds. równości Kemi Badenoch, która jest córką nigeryjskich imigrantów i byłaby pierwszym czarnym premierem Wielkiej Brytanii.

Partia Pracy w czasie wyborów powinna obawiać się tylko jednego konserwatysty: Borisa Johnsona. Półtora tygodnia temu jego właśni ministrowie wbili mu nóż w plecy. Nawet w dobrych czasach ryzykowne byłoby zwolnienie premiera, który zapewnił Brexit i największą większość od 1987 roku. To nie są dobre czasy. Inflacja grozi dwucyfrową wartością, gospodarka osuwa się w recesję, ceny energii szybują, opozycja wyprzedza w sondażach, a Wielka Brytania angażuje się w otwartą wojnę zastępczą na Ukrainie.

Perspektywy są niewiele lepsze dla USA czy jakiejkolwiek innej liberalnej demokracji. W czerwcu we francuskich wyborach parlamentarnych prezydent Emmanuel Macron miał problemy z utworzeniem koalicji. W zeszłym tygodniu rozpadła się koalicja we Włoszech. Tymczasowy premier Mario Draghi zaproponował swoją rezygnację, ale prezydent odmówił jej przyjęcia. W Stanach Zjednoczonych notowania prezydenta Bidena sięgają zenitu. Od lat 30. ubiegłego wieku liberalno-demokratyczne rządy nie wydawały się tak bezsilne, tak pozbawione pomysłów, tak odległe od swoich wyborców.

W Wielkiej Brytanii konserwatyści są u władzy od 2010 roku, więc kiedy ich niedoszli przywódcy obiecują odważne nowe polityki, domyślnie odrzucają swoje stare – nie żeby mieli jakieś nowe. Zamiast tego wszyscy kandydaci rytualnie powołują się na Margaret Thatcher, z takim samym cynizmem, z jakim Republikanie powołują się na Ronalda Reagana. Konserwatyści są teraz wysoko opodatkowaną, wysoko wydającą partią regulacji, deficytów i niskiego wzrostu, z idealistycznym zaangażowaniem w ekologiczną gospodarkę „zero netto” i, jak ostatnio pokazali panowie Sunak i Mordaunt, skromną niezdolnością do zdefiniowania kobiety.

Konserwatywni członkowie parlamentu sprzyjają panu Sunakowi, który prowadzi kampanię, obiecując thatcherowskie lekarstwo na własną politykę. To nie jedyne zobowiązania, jakie na nim ciążą. Pan Sunak, którego rodzice urodzili się w Indiach, jest imigrantem sukcesu i w pewien sposób ofiarą komplikacji, które z tego sukcesu wynikają. Kiedy był kanclerzem skarbu, potajemnie posiadał zieloną kartę, co czyniło go oficjalnym mieszkańcem zarówno USA, jak i 11 Downing Street. Powiedział również brytyjskiemu społeczeństwu, by zacisnęło pasa i zapłaciło wyższe podatki, podczas gdy jego żona, córka indyjskiego miliardera, uniknęła milionów w brytyjskich podatkach, powołując się na status „niezamieszkały”. (Po ujawnieniu tego faktu powiedziała, że będzie płacić brytyjskie podatki od swoich globalnych dochodów).

Pan Sunak obiecuje, że „sprawi, że Brexit będzie śpiewał”. Wyborcy jednak wydają się preferować panią Mordaunt. Nie ma ona ustalonej ideologii. W partii, w której brakuje pomysłów i talentów, pozwala jej to na znalezienie się w centrum uwagi. Ale biorąc pod uwagę stan gospodarki i krótkie szanse na poprawę przed kolejnymi wyborami, które muszą się odbyć do stycznia 2025 roku, prawdopodobnie uderzy w nie twarzą w twarz.

Tymczasem pan Johnson jest na zewnątrz, ale nie w dół. Pozostanie na Downing Street 10 do początku września. W tym, co powinno być jego mową rezygnacyjną, uniknął słowa „rezygnacja”. Mówił o „ustąpieniu” w odpowiedzi na ataki swoich kolegów z Parlamentu, jednocześnie upierając się, że nadal ma „mandat” od wyborców. Jest to innowacja konstytucyjna. W przeciwieństwie do amerykańskich czy francuskich prezydentów brytyjscy premierzy nie są wybierani bezpośrednio na ten urząd. Członkowie partii wybierają lidera, ale partia parlamentarna – wybrani ustawodawcy – może unieważnić decyzję członków i narzucić premiera, który obejmuje urząd bez wygranych wyborów.

Tak właśnie stało się z Thatcher w 1990 roku i tak dzieje się teraz z panem Johnsonem. Czy nadal będzie na to pozwalał? Sześć tygodni to długi czas w polityce, a posiadanie to dziewięć dziesiątych prawa. Niedoszli następcy pana Johnsona będą się wzajemnie rozdzierać na kawałki, przez co on sam będzie wyglądał niemal jak mąż stanu. Kiedy już „ustąpi”, nie będzie to zbyt daleko. Jeśli pan Sunak lub pani Mordaunt nie zdołają podnieść konserwatystów w sondażach, gdzie jeszcze partia może się zwrócić?

 

Autor: 
Autor: Dominic Green Tłumaczenie: Klaudia Bredlak
Polub Plportal.pl:

Reklama